— Dziwna rzecz — rzekł do Piotra pan de Guersaint, popijając czarną kawę, którą kazał sobie podać — bardzo dziwna, iż w tej sali prawie nie widzi się chorych. Cały tłum ludzi, zebrany koło stołów, cieszyć się musi wyjątkowo dobrem zdrowiem, sądząc po apetycie z jakim znikały potrawy.
Prócz chorego Gustawa, który jadł jak ptaszek na maleńkie odrobiny pokrajane kąski, pan de Guersaint, upatrując teraz w sali innych chorych, odnalazł ich sporą liczbę.
Pomiędzy dwoma kobietami, z których jedna na pewno cierpiała na raka, siedział człowiek z olbrzymiem wolem. Nieco dalej przerażała bladością twarzy i chudością ciała, młoda jakaś dziewczyna, niezawodnie musiała mieć suchoty. O kilka miejsc po za nią, poznał pan de Guersaint widzianą już idyotkę, której towarzyszyły dwie krewne; podtrzymywały ją gdy szła, a obecnie pilnowały jej przy stole, karmiąc ją łyżką; oczy miała błędne, jakby puste, twarz martwą, pozbawioną wyrazu, a jedząc śliniła, serwetę założoną pod brodę. Zapewne musiało być w sali znacznie jeszcze więcej chorych, lecz utonęli oni gdzieś chwilowo pomiędzy zdrowymi i zgłodniałymi; a może i oni, podnieceni podróżą, modłami, nadzieją, należeli dziś do jedzących?...
Kończono teraz deser. Znikały więc placki z morelami, stosy owoców i sera, nieład na sto-
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/423
Ta strona została uwierzytelniona.