Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/425

Ta strona została uwierzytelniona.

aż do mdłości przesyconej wyziewami potraw, oraz ciał, nagromadzonych w niej ludzi.
— Za chwilę wrócę — rzekł Piotr — muszę pójść do siebie po świeżą chustkę.
Cisza panowała na wschodach i cisza zalegała wyludnione teraz korytarze i pokoje. Piotr posłyszał lekki szelest, stanąwszy przed drzwiami swego pokoju. Doleciał on go z sąsiedniego numeru; jakiś śmiech pieszczotliwy nastąpił po brzęknięciu rzuconego na talerz widelca. Dobiegł go teraz odgłos pocałunku; Piotr odczuł i odgadł go raczej, aniżeli posłyszał; zdawało mu się, iż kochające usta, zamykają usta inne, zbyt głośno się śmiejące. Zapewne to ów podróżny, samotnie tu przybyły, zasiadł teraz do swego śniadania.