dotąd, bo nas było za mało... nie chciałam, by nam zarzut z tego czyniono.
Śmiała się, mówiąc te słowa, wszyscy też za nią śmiać się poczęli. Pan de Guersaint podał jej ramię, a Piotr zaszedł z lewego boku; pani Desagneaux wielce dlań była sympatyczną; drobna, żywa, pełna wdzięku i wesołości, promieniała uśmiechem; cerę miała białości mleka, a jasne jej włosy wiły się buntowniczo naokoło główki.
Za nimi szła Rajmunda pod rękę z Gerardem. Rozmawiała z nim uprzejmie, lecz zarazem poważnie, jak przystało na dobrze wychowaną pannę, umiejącą swemu zachowaniu nadać pozór młodzieńczej swobody. Zdawała sobie sprawę, iż Gerard może stać się owym upragnionym przez nią mężem, postanowiła korzystać z okazyi i podbić jego serce. Starała się czarować go wdziękiem, jaki promieniał od zdrowej i pociągającej jej postaci; mówiła zaś o życiu praktycznem, popisując się swą niezwykłą znajomością domowego gospodarstwa; rozpytywała się Gerarda o szczegóły organizacyi i kupna prowiantów, wykazując mu przez ścisłe obliczenia, jak znaczne oszczędności mogli zaprowadzić w wydatkach ufundowanej restauracyi.
— Pani musi być niermiernie zmęczoną? — pytał pan de Guersaint pani Desagneaux.
Oburzyła się i prawie ze złością odparła:
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/429
Ta strona została uwierzytelniona.