skującą od czystości cegłą; skromny wygląd sali, przypominał refektarze klasztorne i nie było to bynajmniej rzeczą wypadku.
Jadło tu obecnie około stupiędziesięciu mężczyzn różnego wieku; jedli, śpiewali, klaskali; szczera i pociągająca wesołość panowała tutaj z dziecięcą swobodą. Przybyli oni do Lourdes z przeróżnych stron Francyi, należeli do najrozmaitszych warstw społeczeństwa i fortuny, tutaj wszakże, w tej sali, czuli się braćmi, równymi sobie we wszystkiem. Wielu nie znało się nawet z nazwiska, a pomimo to z radością spotykali się co roku, spełniając swą trzydniową służbę w czasie pielgrzymki narodowej. W Lourdes żyli z sobą jak bracia, jakkolwiek nic o sobie nie wiedzieli przez całą długość roku, rozproszeni po Francyi, oddani swym zajęciom, porwani trybem codziennego swego życia. To coroczne spotkanie w imię miłości bliźniego, powab dla nich miało niewypowiedziany. Przez kilka dni żyli życiem wspólnem w uznojeniu, lecz zarazem ze swobodą puszczonych na rekreacyę dzieci; korzystali też z niej całą piersią, poświęcając się dla dobra innych, lecz i weseląc się pod pięknem, pogodnem niebem tego górskiego zakątka. Wszystko tu było dla nich nowością i radością, nawet to wspólne, skromne gospodarstwo stanowiło dla nich uciechę; dumnymi się czuli ze swej administracyi, z prostej kuchni, w której się warzyły zakupione przez nich prowianty.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/432
Ta strona została uwierzytelniona.