Weszli do biura zaciekawieni, jak załatwiają się tutaj czynności. Lecz ujrzeli tylko ścianę z niewielką kratą. Pani Desagneaux pochylić się musiała dla dania obstalunku i adresu swej znajomej a gdy zapłaciła franka i siedemdziesiąt centymów, wydano jej mały świstek cienkiego papieru; było to pokwitowanie, pozorem swem przypominające świstki, dawane podróżnym na dworcach kolejowych przez urzędnika ważącego kufry.
Gdy ztąd wyszli, Gerard wskazał wielki budynek, odległy o jakie dwieście lub trzysta metrów i rzekł:
— Tam mieszkają ojcowie, obsługujący grotę.
— Ale nigdzie ich nie widać tych ojców — zauważył Piotr.
— Tak, nie widać ich, ale tylko w czasie corocznej pielgrzymki narodowej; na te dni kilka odstępują oni pierwszeństwa przybywającym z Paryża ojcom zakonu pod wezwaniem Wniebowzięcia.
Dom mieszkalny ojców przypominał obronny zamek średniowieczny. Okna były zamknięte, dom wyglądał jakby pusty. Wszystko w nim wszakże brało swój początek i znajdowało swój koniec. Piotrowi się zdało, iż słyszy bezustannie zgarniane we wnętrze tego domu złoto i krew tłumów, przybywających do groty ze stron najdalszych. Wtem Gerard dodał głosem zniżonym:
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/443
Ta strona została uwierzytelniona.