godzin, wiedzeni ciekawością i uradowani pogodą, dozwalającą użyć w całej pełni uroczych górskich widoków, roztaczających się przed nimi w czasie dokonywanej przejażdżki. Wysiadano teraz z powozów i dążono do bazyliki lub do groty, śmiejąc się i rozmawiając wesoło; dążono tam, bo należało to widzieć. Szary tłum pielgrzymów urozmaiconym był teraz sunącemi się wśród niego, wykwintnie strojnemi rodzinami; młode kobiety w jasnych sukniach przysłaniały się jaskrawemi parasolkami, biegając tu i owdzie, żądne widzieć i przedostać się wszędzie. Napływ tych strojnych gości ostatecznie przemienił teraz Lourdes w wielkie jarmarczne obozowisko; panowie przyszli wziąść chwilowy udział w igrzyskach przygotowanych dla szarej gawiedzi.
Niespodziewanie pani Desagneux głośno zawołała:
— Berto! Ty tutaj?...
I równocześnie witała pocałunkami, młodą, ładną brunetkę, wysiadającą z powozu wraz z trzema innemi strojnemi paniami, wesoło, ze śmiechem szczebioczącemi pomiędzy sobą. Głosy młodych kobiet krzyżowały się; zachwycone były niespodziewanem spotkaniem.
— Ty nie wiedziałaś, że jesteśmy w Cauterets?... Chciałyśmy wszystkie cztery skorzystać z sąsiedztwa Lourdes i przyjechać tu spacerem. A twój mąż... także jest tutaj z tobą?...
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/452
Ta strona została uwierzytelniona.