— Chodź z nami, Rajmundo! Twoja matka wie, że jesteś ze mną, więc nie będzie się niepokoić o ciebie.
Panie pożegnały się z panem de Guersaint i z Piotrem, zamieniając z sobą ukłony: Gerard zaś, który też śpieszył do swojego zajęcia służbowego w szpitalu, uścisnął czule rączkę Rajmundy. Patrzyli przytem na siebie znacząco, jakby raz jeszcze potwierdzając postanowienie, powzięte w czasie wspólnej przechadzki. Panie się oddaliły, dążąc ku grocie. Było ich sześć, wszystkie były ponętne, strojne i wesołe, zdobił je przytem rozkoszny wdzięk młodości.
Pan de Guersaint rzekł teraz do Piotra:
— Czas nam pomyśleć o golibrodzie na placu Marcadel... Muszę się z nim widzieć. Ty pójdziesz ze mną?...
— Tak, pójdę, gdzie pan zechcesz. Marya nie potrzebuje nas, aż dopiero wieczorem.
Doszli do nowego mostu, idąc cienistemi alejami, przecinającemi rozległe trawniki przed kościołem św. Różańca. Lecz tu nowe nastąpiło spotkanie. Ujrzeli przed sobą księdza des Hermoises, oprowadzającego dwie młode panie, które przybyły z Tarbes rannym pociągiem. Szedł pomiędzy niemi promieniejący i z uprzejmością światowca pokazywał im i tłomaczył wszystko, co wiedział o Lourdes, odrzucając w swem opowiadaniu smutne strony obrazu; nie wspomniał nawet o chorych i nędzarzach, przybywających tutaj
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/454
Ta strona została uwierzytelniona.