szybach, jaśniał złotemi literami napis szyldu: „Cazaban, coiffeur“.
Pan de Guersaint i Piotr weszli tam, lecz w sklepowym salonie nie zastali nikogo; postanowili zatem poczekać. Szczęk noży i widelcy dolatywał ich z sąsiedniego pokoju, który chwilowo zamieniono na table d’hôte; kilkanaście osób kończyło tam jeść śniadanie, chociaż była już godzina druga. Tak więc, pomimo iż dawno minęło południe, jedzono i wciąż jeszcze jedzono na wszystkich stołach miasteczka.
Fryzyer, pan Cazaban, wzorem innych mieszkańców Lourdes, wynajmował w czasie corocznej wielkiej pielgrzymki, wszystkie pokoje swego prywatnego mieszkania, sam zaś z całą rodziną przeprowadzał się na te dni kilka do piwnicy, mającej zaledwie trzy metry kwadratowe przestrzeni. Dusili się w tej norze bez światła i powietrza, śpiąc i jedząc w niesłychanej ciasnocie. Cała ludność Lourdes z zaciekłością uganiając się za zyskiem, znikała w podziemnych lochach na te dni kilka, odstępując przyjezdnym pokoje, łóżka swoje i swych dzieci, oddając na użytek pielgrzymów siebie i swoje sprzęty.
Po chwili oczekiwania, pan de Guersaint głośno począł wołać:
— Czy tu nikogo niema?!...
Na to wołanie, ukazał się mały, krępy człowieczek, prawdziwy pirenejczyk o twarzy wydłużonej, policzkach wystających, cerze spalo-
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/459
Ta strona została uwierzytelniona.