dłem balustrady i stanie na placu i w ogrodach przed kościołem świętego Różańca.
— Oto już pierwsze rzędy świateł posuwają się ku górze pomiędzy zielonością.
Widok stał się wprost zachwycającej piękności. Drżące światełka oddzielały się zwolna od głównego ogniska i płynęły niby ulatując w górę. Oko nie było w stanie dostrzedz, co je właściwie przytrzymuje tuż przy ziemi. Poruszały się i drgały jak złoty pył słoneczny, zapruszony wśród ciemności. Niezadługo powstała ze świateł skośna, szeroka linia; wtem załamała się gwałtownie i spłynęła wyżej, podczas gdy jej śladem szły inne światła, załamując się w coraz liczniejsze zakręty. Wreszcie całe wzgórze przerznął teraz gzygzak płomienny, rysujący się na kształt błysku gromu, jak go przedstawiają na obrazkach, wśród czarności nieba. Płomienny ten gzygzak nie zacierał się, lecz wzmagał ilością swych załamań, drobne światełka snuły się wciąż zwolna ku górze, postępując spokojnie, wytrwale, bez pośpiechu. Chwilami, płomienny ten rysunek rwał się miejscami; procesya przebywała wtedy zadrzewiony strzęp ziemi, znów jednak wypływała z po za drzew i kroczyła w górę, ku niebu.
Wreszcie ustało wspinanie się procesyi, doszła bowiem na sam szczyt pagórka.
Głos w tłumie objaśnił:
— Teraz okrążą bazylikę.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/477
Ta strona została uwierzytelniona.