maleństwo, nawet mleka już pić nie może... Wystarczy mi zatem pieniędzy do wyjazdu, jeżeli zaś ona wyzdrowieje, to będę bogatą, och jakże bardzo będę bogatą!
Pochyliła się przy tych słowach i przy chwiejnem świetle latarni, patrzała na bladą twarz swej córeczki; Róża spała, a lekki jej oddech rozchylał drobne usteczka.
— Niechaj pan patrzy jak ona smacznie śpi teraz!... Wszak Matka Boska zlituje się nad moją dzieciną i uzdrowi ją niezawodnie?... Już tylko jutro mamy przed sobą, lecz ja nie tracę nadziei; będę się modliła noc całą, nie ruszając się z tego miejsca... A jutro cud się stanie, o byle wyżyć do jutra!...
Nieskończona jakaś litość ogarnęła serce Piotra; pożegnał się czemprędzej z nieszczęsną matką, lękając się łez własnych.
— Niech pani nie traci nadziei; tak, tak, jutro może pocieszenie nadejdzie.
I pozostała znów sama w głębi obszernej, pustej i smrodliwej izby; siedziała nieruchomie ta matka pełna boleści; powstrzymać się starała oddech własnej piersi i bicie swego serca, by szmer ten nie rozbudził chorego jej dziecka ze snu w jaki zapadło. Ukrzyżowana w swej męce, matka modliła się żarliwie, chociaż usta miała zwarte, niekiedy tylko słowo gorętszej prośby, nieznacznem drgnieniem przebiegać się je zdawało.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/485
Ta strona została uwierzytelniona.