Rzeczywiście, tam na górze, raptowne ukazywanie się drobnych światełek trwało z mechaniczną regularnością, jakby niewyczerpanego bogactwa źródło sączyło z nieba słoneczne pyły. Czoło procesyi stanęło już w ogrodzie przy statui N. Panny w koronie. Podwójne rzędy świateł zarysowywały teraz zagięcia dachów kościoła św. Różańca, oraz wielką balustradę tam wiodącą. Zbliżanie się tłumu dawało się czuć w drgającem powietrzu, niby nadciągające tchnienie życia, wiejącego z oddali, głosy śpiewanej chórem koronki Bernadetty, nabrzmiewały siłą, a coraz donośniej zawodzone za każdą zwrotką zdrowaśki, powracały jak wzburzone fale morskiego dopływu: „Zdrowaś, zdrowaś, zdrowaś, Maryo,“ kołysząc się rytmicznie, coraz to bliżej, bliżej i rozgłośniej.
— Te śpiewy — szepnął Piotr — wciskają się w uszy i ustąpić z nich nie chcą. Zdaje mi się, iż całe moje ciało przesycone jest tym śpiewem.
Marya roześmiała się jak dziecko i odrzekła:
— To prawda. Mnie też śpiewanie to prześladuje, przez sen jeszcze je słyszę. Znów jestem nim silniej pochwycona i kołysana po nad ziemią...
Przerwała dalsze słowa, po chwili zaś zauważyła:
— Otóż zbliżają się, już są naprzeciwko nas, po drugiej stronie trawnika.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/489
Ta strona została uwierzytelniona.