Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/517

Ta strona została uwierzytelniona.

nio dębowej ławie. Chwilami, znów Piotr słyszał po za sobą szemrzącą wodę źródła: świergotała cichutko jak ukryty w głębinie ptaszek. Baron opowiadał teraz dzieje groty, zmiany, jakie tutaj zachodzą w różnych porach roku, opowiadał z nastrojem serdecznego przywiązania a skutkiem tego wdając się niejednokrotnie w szczegóły, nie mające żadnego znaczenia.
W porze letniej zbiegały się tutaj tłumy hałaśliwe i jarmarczne; była to epoka wielkich pielgrzymek Lourdes przepełniających a kościoły i grota rozbrzmiewały od modłów i hymnów. Wraz z jesienią spadały tutaj deszcze, deszcze ulewne, zatapiające okolicę; wody zalewały dostęp do groty, docierając aż do jej progu; przybywali do Lourdes wtedy pielgrzymi ze stron dalekich, indyanie, malajczycy a nawet z Chin przywiedzeni pątnicy; niewielkie garstki tych świeżo nawróconych odznaczały się żarliwością wiary; na skinienie swych misyonarzy padali na kolana, brnąc w zimnem błocie i nie przestając modlić się w ekstazie.
Z dawnych francuzkich prowincyj, najpobożniejszych pątników dostarczała Bretania. Przybywały tutaj całe parafie a mężczyźni byli równie liczni jak kobiety; pobożność ich, głęboka wiara i skupienie, były godne podziwu i zbudowania.
W zimę, zwłaszcza w grudniu, panowały w górach najsroższe mrozy a śniegowe zaspy odgradzały Lourdes od reszty świata. Corocznie