Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/519

Ta strona została uwierzytelniona.

ne promienie nigdy nie mają do niej dostępu. Nagrzewane wciąż ściany światłem gromnic palących się setkami, nie traciły swego ciepła; można było wszakże przypuścić, iż panująca tu wieczna wiosna była darem N. Panny, darzącej ten przybytek wyjątkową swą łaską. Drobne ptaszęta przewiedziały się o tej właściwości cudownej groty a gdy zimowe mrozy drętwotą obezwładniały im członki, ptaki chroniły się do przybytku szczęśliwości i wesoło skacząc po gałązkach bluszczu w pobliżu świętej statui, śpiewem wyrażały swą wdzięczność. Wreszcie wiosna budziła naturę z uśpienia, wody Gawy szalały z łoskotem, unosząc lody i śniegi topniejące, drzewa pokrywały się pączkami o zielonawych tonach, a tłumy coraz liczniejszych pielgrzymów, dążyły do jaśniejącej groty, płosząc ptaki ze spokojnej zimowej przystani.
— Tak, tak — powtarzał baron Suire coraz powolniejszym głosem — przepędziłem ja tutaj niemało czasu zimową porą i w samotności tej czułem się szczęśliwy... Przeszłego roku wszakże siadując tutaj, widywałem jakąś kobietę codziennie klęczącą; modliła się tuż przy kracie, zapewne dla uniknięcia śniegu. Była młoda, mogła mieć lat dwadzieścia pięć, była bardzo ładna, miała włosy czarne i piękne, niebieskie oczy. Klęcząc, milczała, zdaje się iż nie modliła się nawet, była niezmiernie smutna... Nie wiem dotychczas