wą i już zastygłą. Na ustach swych czuje on dotąd chłód pocałunku, jakim pożegnał martwe jej zwłoki. Co potem się stało, nic już nie pamiętał, ani kto czuwał przy nieboszcze, ani kto się zajmował pogrzebem, ani też i samego pogrzebu. Szczegóły te znikły, zatopione w ogromie wielkiego jego smutku; cierpiał do niewytrzymania, tracił przytomność o mało życiem nie przypłacił nieszczęścia, jakie go dotknęło. Powróciwszy ze cmentarza, dostał silnej gorączki i przez trzy tygodnie pozostawał w malignie, pomiędzy życiem i śmiercią. Wilhelm doglądał go w chorobie, zajmował się interesami i działem majątku. Pozostawił Piotrowi domek w Neuilly wraz z małym dochodem, od przypadającego nań kapitału, swoją zaś część zabrał w gotówce. Gdy Piotr powstał z choroby, Wilhelm się z nim pożegnał i wrócił do ustronnego swego życia.
Jakże długo Piotr nie mógł odzyskać sił i równowagi moralnej! Jakże pustym wydał mu się ten dom opuszczony przez ukochaną matkę! Nie usiłował on wszakże zbliżyć się do Wilhelma, czuł bowiem całą głębokość dzielącej ich przepaści.
Z początku zwłaszcza, samotność i pustka w osieroconym domu, przykrość mu czyniły wielką. Zczasem przywykł do tej ciszy i słodką mu się wydała. Pokoje stały jakby głuche, żaden do nich nie dochodził hałas z poblizkiej
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.