Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/546

Ta strona została uwierzytelniona.
V.

Piotr czuł potrzebę ruchu i odetchnienia świeżem powierzem; głowę miał ciężką, odkrył ją, chcąc ochłodzić rozpalone czoło. Pomimo, iż całą noc był na nogach, nie myślał o spoczynku, podniecony buntem całej swej istoty; buntem, którego nie starał się nawet opanować. Biła właśnie godzina ósma, szedł, nie patrząc gdzie idzie, rad z piękności poranku; słońce jaśnieć poczynało na niebie bez chmurki, burza zmyła doszczętnie pyły wczorajszej niedzieli.
Podniósł głowę i rozejrzał się do koła z pewnym niepokojem, nie wiedząc gdzie się znajduje. Zadziwił się, spostrzegłszy, jak daleko już zaszedł. Był już poniżej kolejowego dworca, w pobliżu szpitala miejskiego. Drogi się krzyżowały, zatrzymał się, wahając, którą sobie obierze, gdy niespodziewanie któś położył mu przyjaźnie rękę na ramieniu.
— Gdzie idziesz tak wczesnym rankiem?...
Był to doktór Chassaigne. Wyniosła jego postać, opiętą była jak zwykle w czarny tużurek.