— Czy zabłądziłeś? — pytał doktór — może chcesz jakich wskazówek?...
— Nie, nie, dziękuję. Przepędziłem noc całą w grocie przy tej młodej chorej, z którą przyjechałem; a teraz czuję się nieswój, więc wyszedłem na przechadzkę, chcąc się uspokoić przed powrotem do hotelu, dokąd pójdę na krótki spoczynek.
Doktór patrzył na niego uważnie i wyczytał z jego twarzy, całą rozpaczliwą walkę, jaką Piotr przebył w próżnych usiłowaniach dla odzyskania wiary.
— Ach biedne moje dziecko! — szepnął ze współczuciem.
Po chwili rzekł po ojcowsku:
— No, kiedy spacerujesz, to spacerujmy razem, przypuszczam, że nie będziesz miał nic przeciwko temu?... Ja właśnie chciałem spuścić się tędy aż do Gawy... Chodź ze mną a z powrotem, pokażę ci prześliczny widok, roztaczający się ztąd niedaleko.
Doktór Chassaigne odbywał każdego ranka dwugodzinny spacer, chcąc w zmęczeniu fizycznem znaleźć trochę ulgi na swój smutek. Najpierw szedł na cmentarz i modlił się przy grobie żony swej i córki, przynosząc im codziennie wiązankę świeżych kwiatów. Szedł następnie na długi spacer, by łzy swe zatamować, chodził do ostatecznego znużenia i wtedy dopiero wracał do pustego swego domu, by spożyć śniadanie.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/547
Ta strona została uwierzytelniona.