Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/548

Ta strona została uwierzytelniona.

Skinieniem głowy Piotr przyjął propozycyę doktora. Szli obok siebie milcząc. Droga, którą obrali, opuszczała się w dolinę. Doktór smutniejszy był niż zazwyczaj; rozmowa z ukochanymi zmarłymi musiała mu serce zakrwawić wyjątkowo boleśnie. Twarz blada, o nosie orlim i nieco opuszczonym, otoczoną była długiemi, srebrzystemi włosami a oczy jego zamglone były jeszcze łzami.
Poranek był prześliczny i miłą mogła być przechadzka, opromieniona wzbijającem się słońcem. Szli teraz ponad Gawą, po drugiej stronie nowego Lourdes. Widniały ztąd ogrody, olbrzymia balustrada oraz bazylika, dalej nieco ukazała się grota, pełna wieczyście płonących gromnic, blednących przy świetle dziennem.
Doktór Chassaigne podniósł właśnie głowę i przeżegnał się pobożnie. Piotr nie zrozumiał zrazu, lecz dostrzegłszy grotę, zwrócił się z zadziwieniem w stronę starego swego przyjaciela; nie mógł się on pogodzić z myślą, że ten mąż nauki, ateusz i materyalista stał się wierzącym, padając pod ciosem doznanego nieszczęścia; wierzył, znajdując w tem radość i pocieszenie, albowiem mu obiecywano spotkanie pozagrobowe ze zmarłemi, za których nieobecnością nie przestawał boleć i tęsknić. Serce pokonało rozsądek. Człowiek ten żył obecnie wyłącznie iluzyą życia pozagrobowego, życia w raju, w otoczeniu ukochanych osób. Niepokój i moralne znużenie Piotra