Droga czyniła również zakręt, biegnąc wciąż równolegle wzdłuż Gawy. Zaraz po za jej zakrętem ukazało się Lourdes; bieliło się ono zdala na tle pogodnego nieba, tonąc w złotym pyle poranku. Gmachy i domy, co krok stawały się wyraźniejszemi i bliższemi. Doktór, nic nie mówiąc, wskazał szerokim gestem na miasto, jakby chciał przyzywać je na dowód wiarogodności słów, jakiemi opowiedział Piotrowi dzieje nowego i wspaniałego Lourdes. Tak, był to dowód niezbity i narzucający się swym zbytkiem jaśniejącym w słonecznych promieniach.
Widać już było płonące światła w grocie, jakkolwiek bladły one o tej godzinie; przysłaniały je chwilami drzewa i krzewy. Piotr patrzał z nowem zajęciem na olbrzymie prace, dokonane z pieniędzy nadsyłanych do groty; na przestrzeni paru kilometrów, wody Gawy ujęte były w ocembrowanie z wielkich płyt kamiennych; częściowo potok płynął przygotowanym sztucznie łożyskiem odsuwającem go nieco od groty, której zmywał niegdyś podnóże. Świeżo ukończony most po nad Gawą łączył wspaniałe ogrody ciągnące się przed kościołami z bulwarem, dopiero co otwartym. Najpotężniejszy wysiłek woli i siłę pieniędzy, wykazywała kolosalnych rozmiarów balustrada, wiodąca od masywnego dolnego kościoła św. Różańca, do wzniesionej na szczycie góry bazyliki, panującej po nad wszystkiem dumnie i nie bez wdzięku.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/577
Ta strona została uwierzytelniona.