Wtem nadeszła pani de Jonquière.
— Moje dziecko, nie baw się tak głośno, mamy kogoś bardzo chorego, umierającego...
— Przepraszam panią bardzo... Ale ja nic o tem nie wiedziałam.
Spoważniała, wstała z ziemi, lecz zatrzymała w ręku lalkę, z którą dopiero co się bawiła.
— Czy ta chora pani umrze? — spytała Zosia.
— Sądzę że tak, zapewne umrze.
Zosia zamilkła i poszedłszy za dyrektorką, usiadła na łóżku, stojącem tuż w pobliżu pani Vêtu; szeroko rozwartemi oczami, z wielką ciekawością, bez najmniejszej obawy, wpatrzyła się w konającą. Pani Desagneaux niecierpliwiła się, oczekując dotychczas napróżno doktora, Marya zaś pogrążona w ekstazie, opłynięta słońcem, była wciąż jakby obcą i nic niewiedzącą z tego, co się działo dokoła; z uniesieniem rozkoszy wyczekiwała obiecanego cudu.
Siostra Hyacynta nie zastała doktora Ferrand w przeznaczonym dla niego pokoju koło składu z bielizną, szukała go więc po całym domu. Od czasu swego przybycia do Lourdes, doktór Ferrand z niezadowoleniem widział i wydziwić się temu nie mógł, że damy szpitalne i zakonnice przywołują go do chorych dopiero w ostatniej chwili, gdy wszelka pomoc lekarska staje się bezskuteczną. Podręczna apteczka, którą z sobą przywiózł, okazywała się zupełnie bezużyteczną; mówiono mu, iż nie warto rozpoczynać jakiejkol-
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/588
Ta strona została uwierzytelniona.