— Ale bądź spokojny, bracie Izydorze, będziesz razem z innymi przed grotą. Czyż nie czujesz się już lepiej?...
— O tak! jest mi lepiej, ale nie jestem zdrowszy... Wiem dobrze co mi dokucza... widziałem śmierć kilku braci zmarłych na tę samą chorobę... pospolitą jest ona w Senegalu. Jak wątroba zacznie boleć i potworzą się wrzody aż na zewnątrz, to już niema ratunku. Następują wtedy bezustanne poty, gorączka i nieprzytomność... tylko Matka Boska może mnie uleczyć, niechaj paluszkiem swoim skinie a choroba pierzchnie natychmiast.... Błagam was tu obecnych, dopilnujcie, by zaniesiono mnie do groty nawet w razie, gdybym stracił przytomność!...
Siostra Hyacynta pochyliła się nad nim:
— Bądź spokojny, drogi bracie! Zaniosą cię do groty zaraz po południu i my wszyscy modlić się będziemy o twoje uzdrowienie.
Nareszcie mogła zabrać z sobą na górę doktora Ferrand; szła szybko, lękając się, czy nie zapóźno przyjdą. Los brata Izydora wzruszył go bardzo, wypytywała się doktora, czy naprawdę nie było już żadnej nadziei. Lecz ten uczynił wymowny ruch na znak, że śmierć trzyma już swoją zdobycz. Szaleństwem było odbywać uciążliwą podróż do Lourdes w tak groźnej chorobie.
Lecz powstrzymał swe dalsze słowa i rzekł z uśmiechem:
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/595
Ta strona została uwierzytelniona.