Zaczęła wyrażać to gorące swoje życzenie, lecz mówiła jak dziecko lękające się, iż nie otrzyma czego żąda.
— Do groty... chcę do groty...
— Niedługo tam pójdziemy — rzekła siostra Hyacynta — przyrzekam, że panią tam zabierzemy, tylko proszę się uspokoić. Niech pani się stara zasnąć, aby trochę sił zyskać.
Pod działaniem lekarstw, chora poczęła drzemać; pani de Jonquière zawezwała panią Desagneaux do pomocy, nie mogła się bowiem dorachować bielizny, brakowało kilku szpitalnych serwet. Poszły więc razem na drugi koniec sali i zajęły się liczeniem. Zosia siedziała na łóżku w pobliżu chorej i nie spuszczała z niej oczu. Położyła lalkę na kolanach i czekała spokojnie, by ta pani umarła, bo powiedziano jej, że umrze.
Siostra Hyacynta została przy umierającej; nie chcąc siedzieć z założonemi rękoma, nawlekła igłę i cerowała stanik jednej z chorych, obejrzawszy go bowiem, spostrzegła, iż ze starości poprzecierał się na łokciach.
— Pan trochę poczeka tutaj z nami?... — zapytała się doktora.
Stał on przy chorej i śledził działanie lekarstwa.
— Tak, tak, zostanę... Ona może umrzeć lada chwila. Lękam się krwotoku.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/597
Ta strona została uwierzytelniona.