Mówiąc, to podniósł głowę i teraz dopiero spostrzegł Maryę na sąsiedniem łóżku; zniżonym głosem zapytał się zakonnicy:
— Czy ona zdrowsza? Czy doznała jakiej ulgi?...
— Nie, nie jeszcze. Modlimy się za nią szczerze, pragnąc, by została uleczoną... Taka młoda, ujmująca a taka nieszczęśliwa! Patrz pan, jaka ona jest śliczna teraz! Wygląda jak święta na obrazku; cała w słońcu z oczami zatopionemi w ekstazie a złociste jej włosy opromieniają młodą jej twarz wspaniałą aureolą.
Ferrand patrzył na Maryę z wielkiem zajęciem. Zadziwiała go ona siłą swego religijnego uniesienia; zdawało się, że nie wie, nie słyszy i nie widzi, co działo się tuż obok jej łóżka; zamodlona i szczęśliwa wewnętrzną swą radością, żyła obecnie tylko życiem wewnętrznem, zapatrzonem we własne głębiny.
— Ona będzie uleczoną — szepnął Ferrand sam do siebie rodzajem przepowiedni — Tak, ona wyzdrowieje.
Co rzekłszy, zbliżył się do siostry Hyacynty, siedzącej z robotą przy otwartem oknie, przez które napływało ciepłe powietrze z podwórza. Słońce dostawało się do sali cienkim już tylko promieniem, padającym wprost na biały, skrzydlaty kapelusz zakonnicy, złocąc zarazem biały jej fartuch. Doktór wsparł się plecami o żelazny pręt okna i patrzał na szyjącą.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/598
Ta strona została uwierzytelniona.