siostro. Czyż nie zachowałaś w pamiąci tego całego miesiąca wspólnie przeżytego w mojej biednej, studenckiej izdebce, gdy byłem tak bardzo chory a ty byłaś dla mnie tak bardzo dobrą?...
— Ależ owszem, pamiętam, wybornie pamiętam. Nawet mogę powiedzieć, że nie miałam nigdy tak miłego chorego. Wszystko, co panu podawałam piłeś a gdy zmieniłam panu bieliznę i ułożyłam do snu, nie ruszyłeś się z miejsca, dopóki nie otrzymałeś odemnie pozwolenia.
Poruszając te wspomnienia, patrzała na niego ze słodkim uśmiechem. Doktór Ferrand był bardzo urodziwy, wysoki; oczy miał rzadkiej piękności, nos zgrabny chociaż duży, usta czerwone, wąsy czarne, był w całej pełni urody i młodości. Lecz ona nie widziała tych zalet, szczęśliwą się czuła, patrząc na niego a przyjaźń, którą je okazywał, do łez ją wzruszała.
— Tak, moja siostro, byłbym umarł, gdyby nie ty. Uratowałeś mnie od śmierci.
W miarę jak rozmawiali, patrząc na siebie wesoło i przyjaźnie, budziły się w ich umyśle wspomnienia, odnoszące się do owego miesiąca razem spędzonego. Nie słyszeli już teraz śmiertelnego chrapania pani Vêtu, nie widzieli sali szpitalnej i łóżek w nieładzie pośród niej stojących, nie raziła ich sama sala, podobna do ambulansu, skleconego naprędce skutkiem jakiejś wielkiej katastrofy publicznej. Myślą przebywali
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/600
Ta strona została uwierzytelniona.