nie zostało na papierze... Nigdy nie jadłem wisien tak smacznych...
— Tak, tak, bardzo były smaczne... Ale to samo miało miejsce z sokiem porzeczkowym... Pan nie chciałeś pić zaprawionej nim wody, dopóki nie nalałam szklanki dla siebie...
Śmieli się głośno, zabawieni temi wspólnemi wspomnieniami. Lecz boleśniejsze stęknięcie pani Vêtu sprowadziło ich do rzeczywistości chwili obecnej. Ferrand zbliżył się do chorej, która nie ruszyła się z miejsca. W sali panowała cisza zupełna, przerywana jedynie czystym głosem pani Desagneaux, liczącej szpitalną bieliznę.
Doktór Ferrand wrócił na poprzednie swe miejsce przy oknie i rzekł ciszej z głębokiem wzruszeniem;
— Ach, moja siostro, jeżeli nawet sto lat przyjdzie mi jeszcze przeżyć i napotkać wielkie radości, miłość, pomimo wszystko, dziś mogę złożyć ci przysięgę, że nigdy żadnej kobiety nie będę tak bardzo kochać, jak ciebie...
Siostra Hyacynta nie zmięszała się tem wyznaniem, wszakże pochyliła nieco niżej głowę i pilniej jeszcze szyła a lekki, zaledwie dostrzegalny rumieniec zamącił liliową białość jej cery.
— O, ja także bardzo pana lubię, panie Ferrand... Ale nie trzeba mnie psuć, wmawiając we mnie, że jesteś mi pan wdzięczny... Zrobiłam względem pana to, co nakazywał mi obowiązek, i względem wielu wypełniałam go, jak umiałam
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/603
Ta strona została uwierzytelniona.