znajdowała się i krew w postaci fioletowych żyłek. Był to krwotok zwiastujący śmierć blizką.
— Trzeba uprzedzić panią dyrektorkę — rzekł zcicha doktór, zajmując sam miejsce przy chorej.
Siostra Hyacynta pobiegła po panią de Jonquière. Bielizna już była przeliczona, pani Desagneaux myła sobie ręce a pani de Jonquière rozmawiała z ożywieniem ze swoją córką.
Rajmunda przyszła do matki, wyrwawszy się na chwilę z bufetu, gdzie spełniała dziś służbę. Nie lubiła ona przebywać w tym szpitalnym bufecie, urządzonym w wązkiej sali o podwójnym szeregu stołów, zatłuszczonych równie jak i ściany, z których unosiła się woń niemiła i ckliwa, źle utrzymanej i biedą trącącej kuchni. Wbiegła tu pośpiesznie, korzystając z pozostającej pół godziny czasu przed powrotem chorych. Zadyszana, różowa, z błyszczącemi oczami, rzuciła się na szyję matce, wołając:
— Mamo! mamo! jakie szczęście! Już wszystko zdecydowane stanowczo!
Zadziwiona i z głową napełnioną sprawami urzędu w sali świętej Honoraty, pani de Jonquière nie wiedziała, czem się cieszy tak mocno Rajmunda.
— Cóż się stało?... co tobie moje dziecko?... co zdecydowane?...
Rajmunda zniżyła głos i, rumieniąc się, szepnęła:
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/606
Ta strona została uwierzytelniona.