wała się na damy szpitalne, których nigdy nie było gdy najbardziej były potrzebne.
— Chociażby pani Volmar — dodała z nadąsaną minką... Pytam się co się z nią dzieje?... Ani się pokazała w szpitalu od chwili naszego przyjazdu.
— Zostawmy panią Volmar w spokoju! — zawołała pani de Jonquière z pewną niecierpliwością. Już kilkakrotnie powiedziałam, że pani Volmar jest chora i przyjść nie może.
Obie panie pobiegły do łóżka, na którem konała pani Vêtu. Ferrand stał przy niej, a gdy siostra Hyacynta zapytała go, czy nie może ulżyć chorej, potrząsnął głową na znak przeczenia. Umierająca jakby uspokojoną się czuła i mniej cierpiącą od chwili ciężkich wymiotów, leżała teraz jak martwa z zamkniętemi powiekami. Lecz została chwycona nowym atakiem mdłości i zrzuciła obficie potoki czarnej zgnilizny, zmięszanej z krwią fioletowego odcieniu. Znów się uspokoiła, otworzyła oczy i spostrzegła siedzącą na ziemi na materacu uzdrowioną la Grivotte, która opychała się chlebem. Czuła zbliżającą się śmierć, lecz szepnęła:
— Ona jest już zdrowa, uzdrowiona?
La Grivotte posłyszała zapytanie i z egzaltacyą odpowiedziała pośpiesznie:
— Tak, tak, jestem uzdrowiona, uzdrowiona, zupełnie uzdrowiona!
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/609
Ta strona została uwierzytelniona.