— Niech pani zapamięta dla mojego męża... Mamy sklepik przy ulicy Mouffetard, mały, szczupły sklepik, niedaleko fabryki gobelinów... On jest zegarmistrzem i nie mógł towarzyszyć mi w podróży do Lourdes... musi pilnować klienteli... będzie bardzo zakłopotany, widząc że nie wracam... Tak, ja byłam pożyteczną w naszym sklepiku... czyściłam drobne biżuterye, które sprzedawaliśmy... biegałam za interesami do klientów...
Głos słabnął jeszcze, a urywane słowa gubiły się w chrapliwem rzężeniu.
— Proszę, niechaj pani do niego napisze... bo nie zrobiłam tego... a teraz już nie mogę... niech mu pani powie, że wszystko skończone... że ciało moje będzie pochowane w Lourdes, bo zbyt drogo kosztowałby przewóz do Paryża... Niechaj się ożeni... bo żona potrzebna mu będzie w sklepiku... koniecznie potrzebna... Więc niech się żeni z kuzynką... niech pani powie z tą kuzynką... on wie...
Teraz już tylko niedomawiane wyrazy szeptała umierająca. Siły ją opuszczały, oddech zanikał. Oczy jeszcze miała żyjące i otwarte, reszta zaś twarzy żółtej i bladej zdawała się być odlaną z wosku. Oczy te biegły w lata ubiegłe, pragnąc wywołać wszystko, co było i co już nigdy nie wróci; widziała niemi ów mały swój sklepik z zegarami, swoją ulicę ciasną i ludną, spokojne i monotonne życie swe codzienne przy boku mę-
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/612
Ta strona została uwierzytelniona.