łego przesuwały się nigdy nieskończonym korowodem przed statuą, bielejącą w tym zacisznym zakątku skały; zahypnotyzowane wirem ciągnęły te tłumy, jedne za drugiemi, z jękiem wyznając swe boleści i nędze wszelakie, błagając litości, żebrząc miłosierdzia, żądne zaznania niepochwytnego dla nich szczęścia.
Gdy Berthaud sprawdził, iż wszystko i wszędzie organizuje się w jaknajlepszych warunkach, przechadzać się począł dla własnej przyjemności z daleka już tylko czuwając nad swojemi ludźmi. Z obawą wszakże myślał o procesyi, mającej się wkrótce rozpocząć, na widok bowiem niesionego na jej czele Przenajświętszego Sakramentu, szał frenetyczny ogarniał tłum cały i co chwila zachodziła obawa, by nie zdarzył się jaki dramatyczny wypadek. Ten dzień ostatni, zapowiadał się gorączkowo; dreszcz egzaltowanych uniesień czuć było niemal w powietrzu, wciąż się wzmagający, tłumy zdawały się nim wstrząsane. Podniecone one były coraz namiętniej odprawianemi od dni kilku religijnemi praktykami, rozpoczętemi w czasie podróży, podtrzymywane wciąż śpiewaną monotonną kantyczką, powtarzaną bez końca; uniesione były żądzą rojonych objawień i tylko o nich marzyły, tylko o cudach mówiły i słyszały, opanowane wyłączną tą myślą, dopełniały swego upojenia nieruchomem zapatrzeniem się w grotę, jaśniejącą wieczyście, setkami płonących w niej świateł.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/622
Ta strona została uwierzytelniona.