łuje przedewszystkiem maluczkich... Lecz z drugiej strony, rozumiem także, iż są pewne towarzyskie względy, reguły, z pod których niepodobna się wyłamać. Wreszcie ubóstwianą jest ona przez swego męża i przez siostrę. On opuścił swoje interesa, rozległe stosunki, wymagające jego ciągłej obecności, byle tylko nie odstępować ukochanej żony... pani Jousseur też wyrzekła się dla niej światowych rozrywek, porzuciła swych znajomych i przybyła tutaj z siostrą... Tak, kochają oni bardzo tę nieszczęśliwą swoją chorą... i na myśl, że mogą ją utracić, oczy zachodzą im łzami... teraz smutek, prawie rozpacz wciąż widnieją na ich twarzach... Dla tego też chętnie im wybaczam, że pragną otoczyć bogactwem i zbytkiem ostatnie chwile jej pobytu na ziemi...
Pan Vigneron potwierdzał kiwaniem głową, słuszność czynionych uwag. O tak! niewątpliwie nie najbogatsi dostępują bożego zmiłowania! Ileż biednych służących, chłopek i nędzarek uzyskało tu uzdrowienie, modląc się przed grotą, podczas gdy najbogatsze panie, składające hojne dary, zapalające najgrubsze gromnice, nie doznały ulgi i wracały z Lourdes równie chore, jak w chwili przyjazdu! Pomimowoli spojrzał na panią Chaise, która odpoczywała po doznanym ataku z miną zadowolnioną i pełną wdzięczności.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/638
Ta strona została uwierzytelniona.