wały gdzieś w niewidzialne światy, w nadzieję przeczuwanego przez nią szczęścia. Widzieć ona musiała tajemnice niebios i napewno uzdrowienie uzyska. Wózek Maryi pozostawiał za sobą jakby ślad statku prującego wody, sunął on zwolna naprzód, pobudzając do braterskiego współczucia.
Piotr zaczynał już rozpaczać, czując, iż siły go opuszczają, gdy właśnie napotkał kolegów tragarzy, zajętych przygotowaniem przejścia dla odbyć się mającej procesyi. Z rozkazu Berthaud, zapewniali oni przejście za pomocą sznurów trzymanych w rękach co dwa metry. Przepuścili Piotra po za sznur, przez siebie trzymany, i wózek z łatwością zatoczył się przed grotę, gdzie ścisk zwiększać się zdawał z każdą chwilą. Po przebytej ciężkiej przeprawie, Piotr czuł niezmierne zmęczenie; zdawało mu się teraz, że znajduje się wśród oceanu, którego fale rozbijają się bez przerwy w około niego.
Od chwili opuszczenia szpitala, Marya nie rzekła ani słowa. Widząc, że chce coś powiedzieć, pochylił się ku niej.
— A mój ojciec?... Czy jest tu obecny?... Czy wrócił ze swojej wycieczki?...
Musiał jej wyznać, że pan de Guersaint jeszcze nie powrócił, zapewne musiał pozostać dłużej pomimo swej woli. Uśmiechnąwszy się słodko, dodała jeszcze:
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/656
Ta strona została uwierzytelniona.