z Lourdes nawiedzić raczyła towarzyszkę twej młodości... Pamiętasz, co ci mówiłem onegdaj?... O teraz jestem o ciebie spokojny, i ty doznałeś uzdrowienia!
Piotr pobladł, była to bowiem nowa kropla goryczy. Wymógł wszakże na sobie uśmiech i odrzekł łagodnie:
— Tak, dostąpiliśmy uzdrowienia. Jestem bardzo szczęśliwy...
Wchodził więc na drogę kłamstwa; powodowany litością, nie chciał drugim odbierać iluzyj stanowiącej ich szczęście.
Oczy Piotra napotkały wspaniały i wzruszający widok. Podwoje bazyliki były na oścież otwarte a promienie zachodzącego słońca wnikały w całą głębokość kościelnej nawy. Wszystko w niej płonęło bogactwem pożaru. Płonęła złota krata chóru, srebrne i złote wota, lampy, wysadzane drogiemi kamieniami, chorągwie jaskrawo haftowane, trybularze kołysane rytmicznie i wśród kłębów kadzidła, podobne do kul olbrzymich drogocennych, unoszących się w powietrzu. Wśród tych płomiennych światłości, w samej głębinie nawy, przed wielkim ołtarzem jaśniejącym białością i otoczonym złotolitemi ornatami księży, Piotr widział wyraźnie postać Maryie Włosy miała rozwiane a długie ich promienie opływały ją płaszczem, połyskującym złotemi blaskami. Gra organów rozlegała się z królewskim majestatem a lud zebrany słał głośne
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/729
Ta strona została uwierzytelniona.