chodząc tutaj, siliłem się niejednokrotnie, by odtworzyć w myśli, gdzie jakie stały sprzęty. Łóżka zapewne stały przy tym murze, naprzeciwko okien a tych łóżek musiało być conajmniej trzy, bo rodzina Soubirous składała się z siedmiu osób; ojciec, matka, dwóch synów i trzy córki... Pomyśl tylko, Piotrze, w tej ciasnej norze mieścić się musiały trzy łóżka, i siedem osób żyło na tej przestrzeni kilku metrów kwadratowych! Ta liczna gromadka była jakby pogrzebana żywcem, bez powietrza, bez światła, nieomal bez chleba! Co za ogrom nędzy i poniżenie ludzkiego dostojeństwa!
Ktoś nadejściem swojem przerwał słowa lekarza. Wemknęła się do pokoju jakaś ludzka postać, którą zrazu Piotr wziął za starą kobietę. Lecz był to ksiądz, wikaryusz parafialny, zamieszkujący lepszą część domu, w którego najnędzniejszej izbie mieściła się niegdyś rodzina Bernadetty. Wikaryusz znał się z doktorem Chassaigne.
— Posłyszałem głos pana doktora, więc zeszedłem, aby się przywitać... Jeszcze nowego gościa przywiodłeś pan tutaj?...
— Tak... pozwoliłem sobie przyprowadzić mojego przyjaciela... Przypuszczam, iż nie weźmie mi pan za złe, że dom jego nachodzę...
— Ależ proszę, bardzo proszę!... Możesz, kochany doktorze, przyprowadzać tutaj kogo tylko zechcesz.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/734
Ta strona została uwierzytelniona.