Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/749

Ta strona została uwierzytelniona.

Piotr nie wypowiadał tych myśli swoich, nie chciał bowiem stawać w sprzeczności z doktorem; wreszcie zdawał dokładnie z tego sobie sprawę, iż ułuda rzeczy nadprzyrodzonych zbyt jest ponętną, by ludzkość, niewyzwolona z nędz, zamieniających życie w cierpienie, zdobyć się mogła i chciała na wyrzeczenie się błogich rojeń pozagrobowego bytowania. Objawienia, cuda, w ogóle sprawy wytłomaczyć i sprawdzić się jeszcze niedające, stały się chlebem żywota zaspakajającym głody ludzkiej rozpaczy.
Piotr milczał, bo sobie był poprzysiągł, iż nikogo martwić ani osłabiać nie będzie wyjawianiem swojego zwątpienia.
— Czy nie podziwiasz ogromu zaszłych tutaj wydarzeń?... — dopytywał go doktór Chassaigne.
— Owszem!... — odrzekł po chwili. — W tej biednej, wilgotnej i ciemnej izbie, odegrał się cały dramat ludzkości, a prócz tego brały w nim udział wszystkie siły nieznane.
Stali teraz w milczeniu. Następnie obeszli jeszcze izbę do koła, powiedli oczami po zakopconym pułapie i spojrzeli na ciasne podwórko, wypełnione zielonkawem światłem. Przygnębiający smutek napełnił ich serca; z żałością spoglądali na nędzną izbę rodzinną Bernadetty, będącą łupem robactwa, śmietniskiem, na które rzucano stare beczki, popsute narzędzia i sprzęty. Brud i zgnilizna wyzierały tu zewsząd. Nie wyrzekłszy już słowa więcej, wyszli zwolna ze smutnej tej izby a łzy zapierały im oddech w piersiach.