Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/757

Ta strona została uwierzytelniona.

różnobarwne szybki. Belki i deski, zapomniane w głębi absydium i unoszące górne rusztowanie, wywoływały złudzenie, iż jutro zaraz tu nastanie dzień roboczy i rozpoczną kłaść wiązania dachu.
Lecz gdy obszedłszy wnętrze kościoła, doktór i Piotr wyszli na zewnątrz, by spojrzeć na fasadę, uderzył ich rozpaczliwy widok tej świeżej ruiny. Roboty murarskie najmniej były tutaj posunięte. Istniał tu potrójny otwór na drzwi wchodowe lecz delikatniejsze archiwolty i smukłe balustrady w górze stopniały, rozkruszyły się pod działaniem piętnastu zim, siejących wraz z deszczem i wiatrem niepowetowaną dla nich zagładę. Kamienie wyżłobiły się miejscami jakby pod działaniem kroplistych łez natury. Serce ściskało się z bólu patrząc na ten gmach, walący się w gruzy przed swem ukończeniem jeszcze. Nie dorósłszy do przeznaczenia swojego, kruszył się i zanikał! Olbrzym powstrzymany w swym rozroście przywdziewał zasłonę traw i chwastów, by pokryć upokorzenie swoje!
Wrócili znowu wewnątrz naw kościelnych i doznawali wrażenia, jakby w ich przytomności dopełniono tu gwałtu zniszczenia i mordu pomnikowego dzieła. Puste obszary gruntu wewnątrz kościoła zawalone były rozsypanemi rusztowaniami, które, gnijąc, opadały wzdłuż murów, tworząc ohydne śmietniska. Pomiędzy bujnie rosnącą trawą, co krok napotkać można było dogni-