Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/758

Ta strona została uwierzytelniona.

wające krokwie, belki, pozbijane deski, kłęby sznurów rozlatujących się z wilgoci i starości. Kadłub windy stał nieco na boku, zarysowując złowrogą sylwetkę szubienicy. W pobliżu zwalono na ogromną kupę połamane taczki, narzędzia, cegły, obrosłe miejscami zielonkawym mchem i spowite dzikiemi powojami. W innej stronie puściły się pokrzywy a pomiędzy ich łodygami, widniały szyny położone tu niegdyś dla dogodności przewozu potrzebnych materyałów do budowy; na skraju relsów leżał wywrócony dogóry dnem mały wagonik. Najsmutniejszy może widok przedstawiała maszyna parowa, stojąca pod dziurawym dachem, który niegdyś miał zabezpieczać ją od słoty. Od lat piętnastu wygasła i była już tylko trupem. Kawał rzemienia łączącego ją z windą, którą poruszała niegdyś, leżał wśród trawy i śmieci, podobny do olbrzymiej nici pajęczej, krępującej ruchy pochwyconej zdobyczy. Na stali i miedzi maszyny czas wyżarł niezatarte ślady, pokrył je rdzą i narościami kępczastemi mchów dziwacznych. Od starości zniedołężniała, wykoszlawiona i zaniedbana, sprawiała wrażenie jakiejś maszyny nieznanych dziś kształtów, rzuconej na pastwę zim dla niej okrutnych. Ten zimny trup, zmarłej od dawna maszyny, będącej niegdyś duszą pracy wrzącej dokoła za jej życia, porównać można było do letargu, w jakim pogrążony jest kościół, który z ciężkiego i ostatecznego swego snu rozbudzić się nie zdołał nawet na odgłos