Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/762

Ta strona została uwierzytelniona.

monstracya, otoczona pocztem księży w złotogłowiach i nieoszacowanego bogactwa koronkach i jedwabiach. Tysiące świateł jarzy się we wnętrzu bazyliki, tysiące piersi rozsadza jej mury, grzmiące tonami śpiewu i muzyki, unoszącej się w górę ku niebu, którego błękitu dosięgać się zdaje wysmukła strzała wybiegająca ponad gmachem, ozłoconym promieniami zachodzącego słońca. A tutaj, na miejscu, gdzie proboszcz jeszcze Peyramale marzył o chwale nowego Pańskiego przybytku, sterczą tylko zwaliska zmarłego przed narodzeniem kościoła; dekret biskupa powstrzymał dalszą budowę a tem samem strącił w nicość plany proboszcza, oddając wzniesione przez niego mury na pastwę wichrów i burzy. Każda ulewa nadwyrężała tę młodą ruinę a zielska, zwłaszcza pokrzywy zarastały jej wnętrze napełnione brzękiem much, rojących się tutaj spokojnie; zamiast zastępów pobożnych pątników, zachodziły do tego kościoła biedne kobiety z sąsiedztwa, by rozpostarte po praniu szmaty odwrócić lub zabrać. Wśród głuchego i ponurego milczenia rozlegał się chwilami jakby jęk stłumiony, wydawały go może drogocenne kolumny, nawy konające pomiędzy ścianami z desek, któremi chciano zabezpieczyć ich piękność od zniszczenia. W górze przelatywał czasami jaki ptaszek świergoczący swą piosenkę a w dole, pomiędzy zwaliskami desek i gruzów, uwijały się szczury; gryzły się i ścigały, wynurzając