się z nienacka z nor, a na widok spacerujących uciekały zestraszone. Skazany na zagładę kościół w połowie wzniesiony, tchnął niewypowiedzianym smutkiem i goryczą; rozpaczliwe jego losy, jaskrawo odbijały na tle tryumfu bazyliki, szczęśliwej jego rywalki.
Po dłuższej chwili milczenia, doktór Chassaigne szepnął:
— Chodźmy ztąd.
Wyszli z kościoła i skręciwszy na lewo okrążali mury na zewnątrz. Doktór zatrzymał się przed drzwiami zbitemi z prostych desek i obsadzonemi w murze. Wiodły one do kościelnej krypty, do której spuścili się po schodach drewnianych, przegniłych i uchylających się miejscami pod naciskiem ich kroków.
— Krypta była przestrona, nizka. Sklepienie spoczywało na grubych, przysadzistych kolumnach, jeszcze niewykończonych i próżno wyczekiwać mających rzeźbiarskiego dłuta. Na ubitej ziemi pełno było gruzów i gnijącego drzewa, wszystko poklapane było wapnem i w pyle opuszczenia trąciło pustką i stęchlizną. Kryptę oświetlało potrójne wielkie okno, mające już niegdyś kolorowe szyby, z których ani jedna nie pozostała w całości; światło dochodziło swobodnie, uwydatniając srogie spustoszenie murów, którego dokonały lata.
W pośrodku podziemia spoczywał w grobie śpiący snem wiecznym proboszcz Peyramale.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/763
Ta strona została uwierzytelniona.