a zarazem ostatnie chwile ich pobytu w Lourdes. Pątnicy należący do wielkiej narodowej pielgrzymki, chcieli więc wyzyskać pozostające im jeszcze godziny, szli do groty pomimo iż noc była późna; pragnęli ostatniemi modły wydrzeć niebu łaski, o które nadaremnie dotychczas błagali; w podnieceniu swojem nie czuli potrzeby spoczynku. Trzaskano drzwiami; podłogi i ściany drżały, cały dom wrzał i trzeszczał a po korytarzach rozlegała się bieganina puszczonego samopas stada. Donośne głosy, uciążliwe kaszle, obijały się o ściany, roznosząc krzyżujące się echa. Piotr kręcił się na swojem łóżku, co chwila nasłuchując, czy między tą wrzawą nie rozpozna kroków wracającego pana de Guersaint. Nadstawiał ucha i gorączkowo wyczekiwał co kilka minut, lecz nic wśród hałasu nie mógł rozróżnić, wszystkie odgłosy zlewały się niewyraźnie a zarazem dokuczliwie. Kto tak rzuca sprzętami? czyż to ksiądz, lub może matka z trzema córkami, czy też stare małżeństwo w numerach po lewej stronie korytarza?... a może to dolatuje z prawej strony, gdzie zamieszkuje owa liczna rodzina, samotnie podróżujący jegomość z Paryża, i jakaś pani; cóż im się stało, że tak niemożliwe wyprawiają awantury pośród nocy?... Piotr chciał wyskoczyć z łóżka i biedz, by się dowiedzieć co zaszło, pewien był bowiem, iż w zwykłych warunkach ludzie nie hałasują do tego stopnia. Wytężył znów ucho, lecz prócz niewyraźnych
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/770
Ta strona została uwierzytelniona.