gólniejszą hojnością; nie wątpię więc, że i ciebie uzdrowi... wszak to jedyna już rzecz, o którą prosić nam pozostało...
Pani Vigneron, zbliżywszy się do nich, rzekła:
— Ach, jakże byłoby rozkosznie wracać do Paryża, gdybyśmy byli zdrowi wszyscy troje Lecz niema na ziemi zupełnego szczęścia.
— Czy wiesz — rzekł nagle pan Vigneron, zwracając się do żony — ja nie będę mógł jechać razem z wami... teraz dopiero przyszło mi na myśl, że będę miał przeróżne formalności do załatwienia z powodu śmierci twej siostry... Byle tylko mój bilet kolejowy nie utracił wartości... niechajby mi go przedłużono do jutra! Nie wiem jednak, czy to będzie możliwe.
Pomimo przywiązania, jakie mieli oboje względem pani Chaise, stopniowo i szybko uspakajali się z doznanego wzruszenia; prawie nie myśleli już o zmarłej, tak dalece zajmowała ich chęć jaknajprędszego opuszczenia Lourdes, które już im dało to, co posiąść pragnęli. Główny cel podróży został osiągnięty! Powściągali swą radoś ć nie wyjawiali jej przed sobą, lecz przepełniała ona serca obojga.
— A w Paryżu ile mnie czeka bieganiny — ciągnął dalej pan Vigneron — a ja tak bardzo pragnę, tak wzdycham do życia spokojnego!... Postępować jednak będę jakby się nic nie zmieniło... dosłużę jeszcze moich trzech lat w ministeryum; a te trzy lata, pozostające mi do emerytury szyb-
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/779
Ta strona została uwierzytelniona.