na myśl pan de Guersaint. Sądził teraz, że posłyszał jego głos. Stał więc i wyczekiwał, gdy wtem niespodziewanie, wydarzyła się okoliczność bardzo dla niego drażliwa. Zwolna i ostrożnie, otworzyły się drzwi pokoju zajmowanego przez samotnie tam mieszkającego podróżnego; wysunęła się z nich postać niewieścia czarno ubrana a tuż za nią w uchylonych drzwiach stał ów podróżny z palcem na ustach. Gdy drzwi się za nią cicho zamknęły i odwróciła się, chcąc iść dalej, kobieta znalazła się raptownie twarz w twarz z Piotrem. Wszystko to stało się tak szybko i z tak brutalną jawnością, iż nie było możności odwrócenia się i udania nieświadomości.
Była to pani Volmar. Po trzech dniach i po trzech nocach spędzonych w tym pokoju zamienionym w ołtarz miłości, chciała się wymknąć niespotrzeżenie tak jak niepostrzeżenie się tutaj dostała i żyła w zamknięciu. Rankiem wczesnym wstawszy, wyrwała się, gwałt zadając sobie i nim ruch rozpocznie się w hotelu, pragnęła zniknąć ztąd, lekka jak cień i przez nikogo nie dojrzana. Miała zamiar iść ztąd prosto do szpitala, spędzić tam ostatnie godziny przed wyjazdem, by tem usprawiedliwić swoją podróż do Lourdes. Ujrzawszy przed sobą Piotra, zadrżała i szepnęła jąkając się:
— Ach księże szanowny!... księże dobrodzieju!...
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/784
Ta strona została uwierzytelniona.