Była teraz godzina wpół do szóstej rano, promienne, jasne słońce oświetlało pogodny, piękny letni poranek. Było to w piątek 19 sierpnia. Zdala na horyzoncie widniały drobne lecz ciężkie chmurki, zapowiadające dzień skwarny, burzą grożący. Słoneczne promienie wciskały się ukośnie do wnętrza wagonów, napełniając je ruchomym złotym pyłem.
Marya zapadła w zwykłe swe udręczenie i szepnęła:
— Ah tak, dwadzieścia dwie godziny podróży. Boże mój, jakże to jeszcze daleko!
Z pomocą ojca, ułożyła się na nowo w rodzaj wązkiej skrzyni w kształcie rynny lub trumny, w której żyła już od lat siedmiu. W drodze łaski, zgodzono się umieścić w wagonie z bagażami dwie pary kół, umyślnie do owej skrzyni dopasowanych i z łatwością dających się zdejmować; postawiona na nich łożnica Maryi dozwalała przewozić ją z miejsca na miejsce. Chora ściśniętą się być zdawała pomiędzy deskami ruchomej swej trumny, która postawiona na ławce wagonu zajmowała trzy miejsca wzdłuż. Marya leżała teraz z opuszczonemi powiekami, twarz miała bladą, szaro-bezbarwną i dziwnie dziecinną, pomimo iż ukończyła lat dwadzieścia trzy: twarz ta była śliczną, zdobiły ją zwłaszcza pysznie piękne blond włosy uszanowane i nietknięte chorobą. Na skromnej, czarnej wełnianej swej sukni, Marya przewiesiła na szyi kartę szpi-
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.