usposobieniu i z dziwnym wyrazem twarzy... była niezmiernie czerwona... Czyżby ich synek miał nowy atak?...
Piotr, doznawszy tyle wzruszeń, zupełnie chwilowo zapomniał, iż tuż po za ścianą leżał trup pani Chaise. Obraz ten stanął mu teraz w myśli i poczuł lekki, chłodny dreszcz.
— Nie, nie, chłopczyk nie zasłabł...
Lecz nie wspomniał o zaszłej tam śmierci. Po cóż miał psuć radość tych dwojga, radość i szczęście ze zmartwychpowstania Maryi, odzyskującej zdrowie i młodość. Wspomnieniem o śmierci nie należało mącić tej pierwszej błogosławionej godziny szczęścia. Sam zaś nie mógł się już uwolnić od myśli o trupie pani Chaise, o tej sąsiadującej z niemi nicości; pomyślał również o podróżnym, którego już opuściła ukochana towarzyszka; zapewne wił się on teraz z tęsknoty i przyciskał do ust pozostawione przez nią rękawiczki. Mimo woli wracała teraz Piotrowi przytomność, utracona chwilowo nadmiarem słodkiego wzruszenia i napięcia uczuć; odgłosy hotelowe dochodziły go już wyraźnie, słyszał rozlegające się kaszle, westchnienia, jęki, niewyraźnie mówione słowa, bezustanne zamykanie drzwi, trzeszczenie ścian, sufitów i podłogi, szelest sukien po korytarzu, krzyżujące się tam kroki i pośpiech licznych gości, tracących głowy w ostatnich godzinach poprzedzających długą podróż.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/804
Ta strona została uwierzytelniona.