Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

tchnienia w długiej podróży; innego przed Lourdes już nie było przystanku!
Pomiędzy rojem ciemno, bezbarwnie i ubogo ubranych pielgrzymów i chorych, odbijały czarne sutanny księży. Jedyną zaś weselszą nutę stanowiły w tym tłumie białe ubrania zakonnic, szybko uwijających się w śnieżnych kornetach i długich również śnieżnych fartuchach, opinających postacie z góry do dołu.
Dobiwszy się do wagonu z kuchnią i apteką, Piotr ujrzał go oblężonym przez ścisk pielgrzymów. W pośrodku furgonu znajdował się piecyk naftowy a naokoło porozstawiane były rądle, miski, talerze i przeróżne naczynia. Rosół przyrządzony z skoncentrowanego bulionu gotował się w blaszanych kociołkach; mleko w kawałkach rozpuszczano w miarę potrzeby. Na półkach kuchennego wagonu stały pudełka z biszkoptami, czekoladą i innemi zapasami żywności. Gospodarowała tutaj siostra Franciszka, mogąca mieć lat czterdzieści pięć, nizka i tłusta o twarzy rumianej i poczciwej. Traciła ona głowę, widząc tyle rąk ku sobie wyciągniętych i słysząc tyle głosów żądających. Wciąż nalewała, nakładała w filiżanki i talerze, a mimo to, usłyszała, iż Piotr domaga się lekarza, mieszczącego się w sąsiednim z nią przedziale, gdzie była apteka podróżna.
Ze słów Piotra widząc, że lekarz potrzebny jest dla umierającego, przywołała kogoś, by ją zastąpił a sama postąpiła ku młodemu księdzu.