Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/810

Ta strona została uwierzytelniona.

chwycała się każdą rzeczą bez wyjątku, wszystko wydawało się jej prześliczne, zadziwiające, nieocenione. Wychodząc ze szpitala, pożyczyła od Rajmundy parę trzewików, nie wzięła bowiem z Paryża obuwia dla siebie, lękając się przez zabobon, iż taka zapobiegliwość na złe jej wyjdzie. Trzewiki Rajmundy w sam raz były na jej nogi, z przyjemnością teraz słuchała, jak rozlegało się tupotanie obcasów wesoło uderzających o kamienie ulicy. Marya nie pamiętała, by widzieć się jej zdarzyło domy tak piękne, drzewa tak zielone i ludzi tak wesołych. Wszystkie jej zmysły były podniecone i fibrowały jak delikatne struny: słyszała jakąś oddaloną muzykę, napawała się wonią, piła powietrze i smakowała w niem, jakby ono było jakimś owocem. Ponad wszystko jednakże radowała ją możność chodzenia; szła pod rękę z ojcem i znajdowała w tem rozkosz niewysłowioną; przez długie lata marzyła o możności takiego spaceru a podobnemi rojeniami o tak nieprzystępnem dla niej szczęściu, odurzała doznawane cierpienia. Lecz oto teraz marzenie stało się rzeczywistością! Z radości serce jej biło przyśpieszonem tętnem. Przytulała się do ojca, usiłowała iść równo, prostowała swą kibić, aby wydać się piękniejszą i sprawić mu tem przyjemność. Ojciec podzielał uczucia córki, dumny z niej był, lecz przedewszystkiem uszczęśliwiony, widząc ją zdrową i śmiało idącą przy jego boku. Odzyskał swą