oczyma w statuę Panny Przenajświętszej, uniesiona miłością i wiarą.
Pan de Guersaint zbliżył się wtedy do Piotra, stojącego na boku i zaczął się tłumaczyć.
— Muszę iść do miasta, bo przyrzekłem woźnicy który był z nami w Gavarnie, iż zobaczę się z jego pryncypałem, by mu opowiedzieć przyczyny opóźnionego naszego powrotu. Idę więc na plac Marcadal... a zarazem każę się ogolić... tak więc jedno i drugie będzie załatwione za jednym zachodem.
Piotr, którego pan de Guersaint namawiał, by mu towarzyszył, zaniepokoił się tą wycieczką, mogącą zabrać sporo czasu, jakkolwiek pan de Guersaint zapewniał, iż najwyżej w kwandras będą z powrotem. Dla pośpiechu Piotr postanowił wziąć jedną z dorożek, stojących przy placu de la Merlasse. Wybrali rodzaj kabryoletu pomalowanego na kolor zielonkawy, powoził nim młody człowiek, mogący mieć lat trzydzieści; na głowie miał beret i palił papierosa. Siedział na koźle bokiem, z rozstawionemi kolanami bo tak mu było dogodnie, wiózł bez pośpiechu, jak człowiek spokojny, zadowolniony z życia i zawsze syty a przytem pewien swej nieodzowności i władzy wśród ulic miasta.
— Zaczekaj na nas — rzekł do niego Piotr, wysiadając z powozu na placu Marcadal przed sklepem fryzyera.
— I owszem, i owszem, zaczekam!
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/814
Ta strona została uwierzytelniona.