zatrzymać powóz, by pokazać Maryi całe miasto, bez zbytecznego dla niej umęczenia. Został więc przy powozie, a pan de Guersaint poszedł do groty po córkę.
Powóz stał w cieniu wielkich drzew, a woźnica pierwszy rozpoczął rozmowę z Piotrem. Zapalił znów papierosa i przystąpił do rozmowy z poufałą swobodą. Opowiadał, że pochodzi z pod Tuluzy i przyjeżdża do Lourdes wozić pielgrzymów podczas sezonu; chwalił sobie tutejsze życie i obfite zarobki. Jadło się tu dobrze, rozrywek nie brakło, słowem Lourdes zadawalniało go w zupełności. Mówił tonem człowieka, dla którego religia nie ma żadnego uroku, powstrzymywał się wszakże w wyrażeniach, ze względu na suknię Piotra.
Wreszcie, prawie, że leżąc na koźle, wyrzekł zwolna:
— A tak, niema co, Lourdes się im udało, ale pytanie, czy to długo tak potrwa?
Piotr zastanawiał się właśnie nad mimowolną głębokością słów woźnicy, gdy nadszedł pan de Guersaint wraz z Maryą.
Znalazł on ją przed grotą klęczącą i zamodloną. Nie ruszyła się z miejsca w czasie ich nieobecności, zapatrzona w statuę Najświętszej Panny, składała u jej stóp żarliwą swą podziękę. Wracała z przed groty z oczami pałającemi gorączką wiary, a w błyszczących jej źrenicach odbijać
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/824
Ta strona została uwierzytelniona.