na tyfus. Ubogim musiał być bardzo, zamieszkiwał bowiem poddasze starego, nędznego domu przy ulicy du Faur, a na jego strych dostać się było można za pomocą chwiejnej drabiny zastępującej schody. Zagospodarowała się ona tutaj i nie opuściła chorego, oddając mu usługi z całem poświęceniem, na jakie była zdolną ta żyjąca dla dobra cierpiących szlachetna kobieta. Pomną ona była, iż znaleziona jako podrzutek przy drzwiach kościelnych, odebrała staranne wychowanie z rąk obcych; dorósłszy do lat, wstąpiła do klasztoru i stworzyła sobie rodzinę ze wszystkich cierpiących, chcąc im świadczyć dobrze i pragnąc ich miłować.
Przez cały miesiąc siostra Hyacynta doglądała chorego studenta medycyny. Wytworzył się pomiędzy nimi stosunek przyjaznego koleżeństwa, spędzali liczne chwile w słodkiem braterskiem uczuciu. Gdy chory mówił do niej „moja siostro“ — było to rzeczywiste miano płynące mu z serca. Była ona jakby matką dlań zarazem, pomagała mu odwrócić się na łożu boleści, myła go i ubierała jak dziecko. Pomimo długich dni spędzonych razem, nic innego nie zamąciło tkliwości ich wzajemnego uczucia, najwyższa litość i dobroć opromieniała jasną postać siostry Hyacynty. Była zawsze wesoła, usłużna i odgadująca życzenia, bez cienia kobiecej zalotności, zdawała się być istotą bezpłciową, spełniającą posłannictwo pocieszycielki strapionych i chorych.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.