nych w złote swe wizye. Ciszę miasteczka przerywał dwa razy dzienie dyliżans kursujący pomiędzy Bagnères i Cauterets; przejeżdżał on w bród potok i piął się następnie stromą ulicą Basse. Duch wieku nie powiał jeszcze po tych dachach cichych domostw, w których żyła ludność zacofana, dziecinnie niedojrzała, skrępowana więzami silnej religijnej karności. Obyczaje były czyste, handel, chromając, toczył się zwolna, wystarczając na potrzeby miejscowe, a codzienne życie mieszkańców było proste, ubogie, twarde, a tem samem cnotliwe. Nigdy tak jasno nie uwydatniło się w umyśle Piotra, iż taką, a nie inną musiała być ojczyzna Bernadetty; zrodziła się ona na tej ziemi uczciwości, oraz wiary, a zakwitła równie naturalnie jak róża, rozchylająca swe płatki na ciernistym krzewie głogu.
— To bardzo było ciekawe do zobaczenia, oświadczył pan de Guersaint, gdy wyszedłszy z budynku mieszczącego Panoramę, znaleźli się w pośrodku ulicy — rad jestem, że to widziałem.
Marya również uśmiechała się z zadowolenia.
— Ojcze, wszak zupełnie się zdawało, że widzimy dawniejszą grotę?... Chwilami sądziłam, że osoby zaczną się poruszać... A Bernadetta, jaka śliczna, jak widocznem jest, że się modli w ekstazie i nie czuje, że płomień okrąża jej
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/830
Ta strona została uwierzytelniona.