palce... cud to prawdziwy, że nie została poparzoną!
— Mamy już tylko godzinę czasu — zauważył pan de Guersaint — warto pomyśleć o załatwieniu naszych sprawunków, jeżeli mamy rzeczywiście zakupić jakie pamiątki... Chcecie, to pójdziemy zaraz obejrzeć tutejsze sklepy?... Prawda, żeśmy przyrzekli kupić wszystko u pana Majesté... ale przecież nam wolno potargować się, a przynajmniej popatrzeć, co też mają w innych magazynach... Jak sądzisz, Piotrze?...
— Ależ naturalnie. Zrobimy jak pan zechcesz. Przejdziemy się trochę przy tej sposobności.
Mówiąc to szedł za Maryą i jej ojcem, którzy skierowali się na plac de la Merlasse. Od chwili gdy wyszedł z panoramy, zdawało się Piotrowi, iż nie może odnaleźć siebie. Doznawał takiego wrażenia, jak gdyby został gwałtownie przeniesiony z jednego miasta do drugiego, istniejącego o kilka wieków wstecz. Powracał z ciszy i średniowiecznego uśpienia starego Lourdes i nagle po tej mglistej wizyi, rzucony został na ulice nowo powstałego miasta, pełnego ruchu, światła i głośnego szmeru tłoczących się ludzi.
Wybiła godzina dziesiąta. Ulice wrzały, śpieszono się, przepychano, każdy chciał coprędzej załatwić sprawunki przed południowem śniadaniem, by módz następnie zająć się wyłącznie przygotowaniami do podróży. Tysiące pątników należących do wielkiej narodowej pielgrzymki,
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/831
Ta strona została uwierzytelniona.