Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/861

Ta strona została uwierzytelniona.

I tu pochyliwszy się w stronę ucha pani Volmar, dodała ciszej:
— Tylko, przypuszczam, że znam przyczynę, tak, może to zapowiedź dziecka, tego upragnionego dziecka, którego dotychczas próżno wyczekuję... Ale szczerze o nie błagałam Przenajświętszej Panny i otóż byłam chora, ale to bardzo chora, zaraz po przebudzeniu dzisiejszego rana... pojawiły się wszystkie najpewniejsze oznaki... To się mój mąż zadziwi i ucieszy, jak mu opowiem! A właśnie jadę prosto do niego, do Trouville. Wyobrażam sobie, jaki będzie uszczęśliwiony!
Pani Volmar słuchała poważnie, wreszcie rzekła ze zwykłym sobie spokojem:
— Ja znów znam pewną osobę, która nie chciała już mieć dzieci... Przyjechała do Lourdes i od tego czasu nie urodziła ani jednego.
Gdy Gerard i Berthaud spostrzegli te panie, podbiegli z uprzejmem powitaniem. Dzisiejszego ranka byli oni obadwaj z wizytą u pani de Jonquière. Przyjęła ich w szpitalu Matki Boskiej Bolesnej, w małym pokoiku, przy składzie bielizny. Pokoik ten przeznaczany był do załatwiania korespondencyi i drobnych obliczeń. Berthaud poprosił pani de Jonquière o rękę panny Rajmundy dla swego krewnego; mówił z całą wyszukaną formalnością, zwykłą w podobnych okazyach, przepraszając za miejsce i wczesną godzinę, lecz dzisiejszy wyjazd tłómaczył go i unie-